Żenienie Świecaka

Żenienie Świecaka
No proszę, wystarczyło raz i drugi przegrzebać górę śmieci, by zebrać plon obfity. 
Pięć poprzepalanych żarówek i inne dobra, których tu nie przytoczę  ... 
A to wszystko po to, żeby zakosztować w słodkiej Jasności.
A ta niechybnie dopomina się właśnie Świecaka.
I to nie-byle-akiego.
Ożenionego.

Tedy na warsztat biorę - taboret.
Młode lata ma on co prawda za sobą, ale przecie nic mu nie brakuje ...
Dla pewności obracam go do góry nogami.
Zaglądam tu i tam.
Mocuję się chwilę z nogami.
Jeszcze mnie przeżyje.

Ale po-ko-lei ...
Wpierw go bielę, przywracając mu stan niewinności.
Porzucam w kącie, by przesechł.
Potem podcinam pęciny dając oparcie dla drutu, na którym zawiśnie.
Tera gwoździem kłuję po dwie dziurki w metalowych czapeczkach. 
Idzie opornie, ale w końcu ma się tych osiem dziurek ...
Teraz kolej na druciankę.
Wokół gwintów owijam i skręcam cztery krótkie ...
Teraz już tylko wystarczy nabrać wody w gębę i wtłoczyć przez dziurkę do bańki pani żarówkowej.
Druty ze zwisającymi jak te ulęgałki nawodnionymi bańkami - przywiązuję do poprzeczek między nogami ...
Cierpliwości !
Proszę. 
Kolejnymi drutkami obwiązuję po kolei podcięte pęcinki i związuję ze się, jakoś tak sporo powyżej nóg samych
Teraz przynajmniej nie będzie się tak chybotał.
Jeny ... Już, jużkoniec widać.
Bo w oczekiwaniu na schnięcie - zakrzywiłem gwóźdź wbity onegdaj w sklepienie i przewlekłem prze zeń -drut najmocniejszy. To na nim zara podciągnę w górę Świecaka pysznego.
Ręce mnie trochę latają, jak świecą nakapuję wosku na środku odwrotnego siedziska ...
Jeszcze wtapiam ją tam świecącą ...
I już jedzie w górę !
Zatyka mnie przejęcie, gdy owijam koniec gwóźdź pomniejszy wystający ze ściany.
Stało się !
I stała się Światłość !
...
Tedy żenię Światło ze Świecakiem.
Już czas dołączyć do wesela ! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ślad bytności