Kluje się Żar-Ptak

  Kluje się Żar-Ptak
Ciężki miałem sen.
Przyleciawszy ze stron innych nocny wicher wywioł resztkę ciepła z mego paleniska. Pewnikiem jedyne co ciepłe jeszcze - to ja ... Nie spieszno mi zatem zwlekać się z legowiska.
Chcę jeszcze nacieszyć się gorącym smrodem spowitym w niejedną połataną i poplamioną derkę .
Czuję, się jeszcze szarowato.

- No dobra ...
Z leciutkim żalem wyciągam najpierw jedną, potem drugą rękę z przepoconego wora.
Coś tam mruczę pocierając czoło. Mierzwię kudły.  Rozcieram zarośnięte policzki.
- Łłechch ... Można już się przeciągnąć.
Ciężko się dźwignąć o takim przeziębłym świtaniu ...
Tedy musi wystarczyć, że na łokciu się wesprę ...
To tylko prycza skarży się pojękując z cicha.
 Macam w koło ... W końcu ręka natrafia na pogrzebacz.
Grzebię. Grzebię, przewracam zgliszcza na dnie paleniska.
Ciemno ...
Trochę marszczę się w zatroskaniu.
- Ale ! Ale ! Są. Dwie skry. Serce trochę nadto się gorączkuje ...
I po co ?
Stękam.
Macam.
Tam gdzieś pod zwałem skór ...
- O jest ...
Tyle, że wyłuskać spode siebie przyciężkawo ...
Wszystko skrzypi ...
I ja, też ...
W końću – mam je.
Trochę spłaszczone jak czółno, ale kruche i suchutkie gniazdko.
To wszak nie moja robota, ale i tak cieszy. Bardzo.
Odkładam znalezisko w zasięgu i zwieszam się z pryczy nad dziurą paleniska co to je gliną ziemną wylepiłem mieszając wprzódy z piaskiem i usieczoną trzciną.
Głęboko ! Kruca fuks!
- Uuff ... Aż się zatchłem ...
- No tak, jedna skierka odleciała w bok i tyle jej widzieli, ale druga zamigotała się cudnie uczepiona zwęglonego kęska.
- Jeju ...
- Ty moja Gwiazdko Zaranna ...
No dobrze, już dobrze. Kruszę pośpiesznie w palcach trochę śmieciółków.
Mruczę  ... A żebyś mnie nie zawiodła bo zawierzam Ci, Jutrzenko z popielnika.
 I takie tam ...
Trochę się denerwuję, jak mi nad samiuśkim ranem w palenisku zagaśnie.
A Ty ? Zagaśniesz ?
Ejże ?
No bo wiesz ... Będę musiał na nowo rozpalać ...
A z tym, po omacku, ciemku i czym tam jeszcze -  trochę zachodu by było ...
A tu wiatr wyje.
-  Nie bądź taka ... Hm ?
Trochę paprochów na mąkę w paluchach roztartych w rozprostowane gniazdko trzcinka sypię ...
Z mlaśnięciem zadowolenia wciągam lubą woń rozgrzanej żywicy.
Chyba do prawdy - lubię wonie wszelakie ...
Nawet mojemu smrodkowi dobiegającemu spode derek, nic nie brakuje  ...
- Ten to się zna na rzeczy ... Znaczy – trzycinek. Piękna, misterna robota.
Ostrożnie wkładam zwęglony kąseczek do gniazdka i dmucham leciuch-no ... Jak w puch.
 Machnięcie i dmuch.
Dmuch i mach.
Teraz tylko szybciej.
Jeny, żeby tylko tchu stało.
Łaj !
Nitka dymu pnie się z wolna, wije się i skręca niczym dziki chmiel.
Tyle, że nader wątły ..
Zatem nie ustaję w wysiłkach.
- Hm ...  Trochę chwiejna, ta smużka, niepewna jakaś, widzi mi się - niedojrzała jeszcze ...
Mocniej dmucham do gęby gniazdo przykładając i przewietrzam je machnięciami.
Trochę mi tchu nie starcza tedy muszę się wyzipać ...
No to zipię ...
I chyba od tego zipania właśnie ...
W miejsce dymu strzela płomień żółty o brzegach jasnych .
 Pierwsze pióro gorejącego ptaka.
Żeby mi tylko nie uleciał...
Gniazdko czem prędzej na kawałku kory sadowię.
Świeżo wyklutemu wiórki  smolne pod sam dziób kładę.
Z czułością spoglądam jak Żar-Ptak spija żywicy rosę.
Jak coraz liczniejsze piórka stroszy.
- Jedz ... Jedz ...
Cudaśny Ty mój.
Smolnych drzazg nie pożałuję ...
Patrzę lubo jak rośnie w oczach a jaki żarłoczny wielce.
Ja Ci tu dam drewek najlepsiejszych  ...
- Na !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ślad bytności